sobota, 29 września 2012

N.Y.C. Liquid Eyeliner



Kiedy zamarzyłam o eyelinerze w płynie podejrzewałam, że minie trochę czasu, zanim opanuję idealną kreskę do perfekcji. Czas ten jednak miała mi wynagrodzić jakże kobieca czynność, bo tak mi się właśnie zawsze kojarzyło malowanie kresek eyelinerem w płynie. Czas mijał i mijał, a ja jak byłam w polu, tak jestem do dzisiaj. Oto winowajca:





 

N.Y.C. Liquid Eyeliner. Pojemność 5ml. Kupiony na Allegro za 7,99zł. 


Cena właściwie żadna i dlatego pomyślałam, że lepiej nauczyć się na tanim, bo jak przy tym szlag mnie trafi, to przynajmniej za niespełna 8zł.  

Co jest z nim nie tak?

- pędzelek do najcieńszych nie należy. Aby kreska wyszła cienka, nie może być na niej za dużo tuszu, to logiczne, ale jak wytrzemy jego nadmiar w opakowaniu, to po jednym małym ruchu na powiece, bardzo lubi robić się tak:



 
No nie idzie tego opanować, a teoretycznie powinno się dać, bo pędzelek jest naprawdę odpowiednio elastyczny. Nie gnie się nadmiernie, ale też nie trwa sztywno jak kołek w płocie. Nie wiem, może to mnie nie wystarczyło cierpliwości, ale nawet robiąc dla Was kreski na dłoni, nie szło narysować cieniutkiej, gładkiej w kolorze linii. 
 


 


 


Kolor ma ładny, głęboko czarny, tusz jest jednak dość rzadki i być może to jest powód trudności w narysowaniu idealnej linii za jednym pociągnięciem, bez prześwitów i niechcianych fal Dunaju. Nie zdarzyło mi się narysować kreski bez konieczności dokładania tuszu i to z lekka absurd, bo skoro jest rzadki, to powinien ułatwiać tę czynność. No nie ułatwia i już nawet nie zamierzam dłużej tego analizować. 

Jak już się uda, po milionie poprawek to:

- schnie dosyć szybko
- nie odbija się na powiece
- przetrwa wiele godzin, ale biada temu, kto lubi sobie oko potrzeć. Nawet niechcący. Łatwo go zetrzeć, a co za tym idzie, łatwo go zmyć, nawet samą wodą.
- zapach ma podobny do tuszu do rzęs, może tylko nieco bardziej intensywny, ale tak naprawdę czuć go tylko jak podetkniemy go sobie pod nos
 - czasem odrobinkę szczypie mnie oko, ale nie za każdym razem, więc nie wiem, o co chodzi i tu mu już dokładać nie będę


Generalnie:
Ja tego eyelinera nie polecam, nawet do nauki, bo można się zniechęcić na amen. Ja właśnie teraz tak mam i na razie porzucam myśl o takim produkcie. Zostanę prze żelowym eyelinerze i kreskach wykonanych cieniami, za pomocą ściętego pędzelka. Tu problemów nie mam żadnych.  I niech tak zostanie :)


Ciekawa jestem, czy macie takie same doświadczenia z tym dziwnym produktem.

Chusteczki do czyszczenia okularów W5



Będąc w temacie artykułów z Lidla, nie mogę nie wspomnieć o mojej perełce. Zresztą mam ich więcej i nie zawaham się ich pokazać, bo naprawdę warto :) Dziś jednak bohaterem akcji są: chusteczki do czyszczenia okularów:



 
Cudo, nie chusteczki, powinnam napisać, ale wyglądają dosyć skromnie, to co im będę zaletę taką odbierać. Mina po pierwszym użyciu bezcenna, niech mają swoje wielkie wejście w Waszych rękach :)

Opakowanie zawiera 50 mokrych chusteczek, łączonych podwójnie. Odrywamy sobie jedną do użycia:




 Chusteczka po wyjęciu wygląda tak:

 


Wielkość: 14cm x 14cm. Jest całkiem duża.
 
Nie wiem, czym jest nasączona, ale alkohol czuć. Ma też jakiś składnik zapachowy (chyba), bo jest mimo tego alkoholu całkiem przyjemna dla nosa.


Prezentacja:
bardzo się starałam upaprać palcami szkło jak tylko umiałam, ale nieco efektu mi Pan Aparat uszczknął. A niech mu będzie, „na żywo” i tak efekt jest odpowiedni. No więc upaprałam tak:






Moje szkła są już dość mocno sponiewierane, ale rysy, a paluchy, chyba da się odróżnić na zdjęciach.

Czyszczenie chusteczką trwa chwilkę. Nawet mocno zabrudzone szkła nie stanowią dla niej żadnego problemu. Po użyciu nie ma smug, mgiełki i żadnego osadu. Szkła są czyste jak łza! Co również istotne, na naszych palcach nie zostaje żadna maź, nic się nie klei, palce nie są mokre.











Chusteczki są jednorazowe, a jedna chusteczka wystarcza z powodzeniem do wyczyszczenia jednej, a nawet dwóch par okularów. Uwaga: nie wolno ich używać po wyschnięciu! Po użyciu, ląduje w koszu i tyle jej żywota.

Koszt: 4.49zł za opakowanie, na którym znajdziemy informację, że nadają się także do czyszczenia aparatów fotograficznych, lornetek, lusterek samochodowych, monitorów komputerowych, ale nie tych LCD. Jest też rysunek telefonu komórkowego, ale nie wiem, czy te z dotykowym ekranem się nadają. Można nimi wyczyścić nie tylko szkła korekcyjne, ale też okulary przeciwsłoneczne. Chusteczki są też antystatyczne, ale tu akurat nie bardzo wiem, co miałoby się do nich przyklejać. Ja mam najczęściej na szkłach paluchy, tusz do rzęs albo krople deszczu :)
Podobny produkt ma w swojej ofercie sieć drogerii Rossmann, ale poczytałam i nie mają najlepszej opinii. Te z Lidla mogę polecić z czystym sumieniem, bo już kilka osób nimi zaraziłam i są równie zadowolone, jak ja. Praktyczne opakowanie chusteczek pozwala zabrać nam je ze sobą gdzie tylko chcemy i nie musimy taszczyć całego opakowania. Pomysłowa rzecz :)


Znacie? Używacie? 

piątek, 28 września 2012

Niezły balsam za grosze?


Ten balsam kupiłam kiedyś z ciekawości, skuszona niską ceną, jak za taką pojemność. Nie oczekiwałam po nim wiele, a dostałam i niesamowicie mnie zaskoczył od pierwszego użycia. Już nawet nie wiem, ile zużyłam opakowań. Gości w mojej łazience zawsze i mimo upływu czasu, nadal jestem z niego bardzo zadowolona. 





Duża butla 500 ml, a w niej niezły składem produkt. Mamy m.in. glicerynę, olej rycynowy, pantenol, olej z awokado i olejek lawendowy. 




Cena: około 7 złotych. Balsam przeznaczony jest do skóry wrażliwej.








Zalety:

+ bardzo przyjemna, lekka konsystencja; nie leje się przez ręce, ale też nie marze
+ przyjemny, neutralny zapach, coś jakby puder dla dzieci, ale nie jest mdły. Po prostu bardzo miły i delikatny
+ wchłania się rewelacyjnie i szybko
+ nie klei się
+ nie zostawia tłustego filmu
+ naprawdę nawilża skórę
+ bardzo wydajny
+ estetyczne opakowanie
+ oczywiście cena

Wady:

- dla suchej skóry nawilżenie może być niewystarczające, z uwagi na lekką postać, ale przy skórze normalnej sprawdzi się bardzo dobrze
- dostępność: tylko markety LIDL

Miałam okazję sprawdzić ten balsam po opalaniu i muszę powiedzieć, że nie mam mu nic do zarzucenia. Nie jest to oczywiście balsam najwyżej jakości i do zadań specjalnych, ale do codziennego użytku nie widzę potrzeby inwestować w droższe tego typu kosmetyki. Robi, co ma robić i o to chodzi :)

Znacie ten balsam? Lubicie? 

 A TUTAJ znajdziecie moje zdanie na temat jego nowej wersji ...

sobota, 22 września 2012

Lirene - krem regenerujący do stóp



Przyznaję, że kremy do stóp nie są moim kosmetycznym must have. Najzwyczajniej w świecie leń pospolity mnie dopada, kiedy mam ich użyć. Na skórę stóp używam po kąpieli balsamu lub masła do ciała, czyli całe „opakowanie” za jednym zamachem :) Ostatnio jednak postanowiłam to zmienić, bo borykam się ze zbyt szybkim rogowaceniem naskórka. Poczytałam co nieco o rogowaceniu naskórka stóp i wyszło, że kremy z wysoką zwartością mocznika w składzie mają ten problem skutecznie rozwiązać. Wybór padł na firmę dobrze mi znaną i lubianą, czyli Lirene. Przytargałam do domu:



  



Pogoniłam lenia i zabrałam się za naprawdę systematyczne stosowanie kremu. Żeby było najbardziej szczerze i abym mogła ocenić rezultaty tak od zera, wykonałam najpierw pedicure. Obietnica producenta:




Już po pierwszym użyciu kremu mogłam śmiało zamawiać wizytę u protetyka, bo mało zębów nie straciłam stawiając pierwsze kroki po aplikacji. Nie jestem zwolenniczką teorii „im więcej, tym lepiej” i naprawdę nałożona warstwa kremu była w sam raz. Fakt, nie poczekałam, aż krem się wchłonął całkowicie, jak radzi producent, ale gdybym chciała się do tego zastosować, to spędziłabym w łazience co najmniej 20 minut. Mogłabym wprawdzie siedząc na dywaniku doczyszczać fugi między kafelkami na podłodze, ale po dwóch tygodniach miałabym je do wymiany, bo już nie było by co czyścić. Wzięłam się więc na sposób i smarowałam stopy już po wyjściu z łazienki, siedząc na kanapie. Ten sposób byłby z pewnością cudownym ujędrniaczem mięśni ud i pośladków, bo czekając na wchłonięcie się kremu musiałam trzymać stopy w górze, żeby nie wytrzeć kremu w kanapę. Kobieta skłonna jest do wszelkich dziwnych poświęceń, jeśli efekty są tego warte, ale musi zostać spełniony jeden, podstawowy warunek: muszą być POZYTYWNE  efekty! Jeszcze nie zwariowałam, żeby ujędrniać różne części ciała za pomocą kremu do stóp i to kremu, który:

- nie odżywia skóry stóp
- nie regeneruje
- absolutnie nie zmniejsza tendencji do rogowacenia i szorstkości
- nie zmiękcza skóry
- długo się wchłania
- cena zbyt wysoka w stosunku do jakości

+/- nie wiem, czy ten krem coś koi i łagodzi, bo akurat u mnie nie miał co
+/- zapach, bo śmierdzi, no ale ma mocznik, więc tak chyba musi być

+ lekko nawilża
+ bardzo wydajny, niestety :)

Dodatkowo, jeżeli nie wytrzemy dokładnie dozownika po użyciu, będziemy mieć takie oto coś po otwarciu tubki:
 
 

Opinia końcowa
identyczny efekt uzyskamy nawet najzwyklejszym balsamem do ciała, więc nie widzę potrzeby wydawać na ten krem pieniędzy.
 
Cena: ~10 zł
Dostępność: drogerie Rossmann

Znacie ten krem? Możecie powiedzieć o nim coś lepszego?