poniedziałek, 1 lipca 2013

Nie wierzę w to, co widzę :)


Widział ktoś coś takiego kiedykolwiek ???? Bo, że już wymyślił, nie ma wątpliwości:







Ekspres do kawy pod prysznic z dozownikiem na mydło :-)))))) Już nawet nie wiem, co mnie bardziej zdumiewa: kawa pod prysznicem, czy połączenie ekspresu z dozownikiem na żel pod prysznic ....


Ja rozumiem kreatywność, ale to już dla mnie spora przesada :-)






czwartek, 20 czerwca 2013

Kokosem w ciało


Olej kokosowy kupiłam wyłącznie z myślą o mazidle do ciała. Tani i naturalny kosmetyk, to byłby ideał, prawda? 





Olej zamknięto w plastikowym, zwykłym słoiku nienachalnej urody :)  o pojemności 500ml.


Konsystencja oleju uzależniona jest od temperatury otoczenia. Obecnie, w tym  polsko-afrykańskim upale jest prawie płynny. Im chłodniej, tym przybiera bardziej stałą postać






Ze stałej postaci przechodzi w płynną błyskawicznie i to pod wpływem tylko ciepła dłoni. Jako balsam do ciała upierdliwy nie jest więc tak, jak np. masło kakaowe, czy masło shea. Nie trzeba go rozpuszczać w mikrofali. Samo się topi.

Zapach jest hmmm... żaden. O dziwo, wcale kokosem nie pachnie. A to pewnie dlatego, że jest to rafinowany olej kokosowy. Oczyszczanie pozbawia go chyba tej przyjemnej, jak dla mnie, nutki zapachowej. Szkoda.





Zgodnie z etykietą, można go stosować jako balsam do ciała, jako olej do włosów i jako "smażydło" spożywcze. Sprawdziłam każdą opcję i tak:

* jako balsam do ciała sprawdza się średnio. Owszem, nawilża, ale dla mnie to nawilżenie jest zbyt słabe. A nie mam suchej skóry. Wchłania się nieźle, zostawia lekko tłustą powłokę, ale tylko przez krótki czas po aplikacji. Potem znika.

* jako olej do włosów działa dużo lepiej. A moje włosy to suchy mop i spodziewałam się, że nie zrobi z nimi nic, skoro z ciałem radzi sobie jako tako. A tu niespodzianka. Włosy są nieźle nawilżone i nieobciążone. I odważę się nawet stwierdzić, że lepiej nawilża niż słynna Vatika. Trochę mnie to dziwi, bo ten olej to po prostu olej, a Vatika ma jeszcze różne dobroczynne dodatki. Żeby nie było, szału nie ma nadal, ale z moimi włosami na szał nie liczę po żadnym kosmetyku. Ten olej postanowiłam jednak stosować regularnie, dopóki go mam.

* jako olej do smażenia nie mam żadnych "ale". Dużym plusem jest to, że faktycznie nie zmienia smaku smażonych potraw jak inne oleje, czy oliwa z oliwek. Dodatkowo, olej kokosowy nie wchłania się tak do organizmu jak inne środki spożywcze, jest więc dobry dla osób odchudzających się, czy posiadających wysoki cholesterol.

Warto jednak mieć na uwadze, że najlepszy jest olej kokosowy nierafinowany. Będzie miał lepsze działanie pod każdym względem. Jednak cena takiego oleju jest około dwa razy wyższa za taką samą pojemność.

Wydajność o dziwo nie jest porażająca. Oczywiście najdłużej posłuży jako środek spożywczy i olej do włosów. Moje opakowanie po miesiącu stosowania już się kończy. Na włosach użyłam go 3 razy, smażyłam na nim dwukrotnie, więc najwięcej wsmarowałam go w siebie. Byłam pewna, że wystarczy mi na co najmniej 2 miesiące. No niestety, a mam standardowe gabaryty :)

Do stosowania jako balsam, warto przekładać go sobie porcjami w większy pojemnik, bo dość trudno się go wydobywa z niewielkiego otworu. Zwłaszcza, kiedy ma stałą postać i już go trochę zużyjemy.


Czy kupię ten olej ponownie? 

Nie wiem. Do ciała na pewno nie, do smażenia aż tak mi nie zależy, a do włosów ... no może? 




Cena: około 13 zł za 500ml (rafinowany)
Dostępność: apteki, sklepy ze zdrową żywnością, Allegro



środa, 19 czerwca 2013

Uratowana!!!


Pisząc tego posta mam taką cichą nadzieję, że nie byłam do niedawna jedyną nieświadomą osobą. Nieświadomą tego, że zepsuty klawisz w klawiaturze laptopa, to nie koniec świata i wcale nie wiąże się to z oddawaniem sprzętu do serwisu, a co za tym idzie, bajońskimi sumami za naprawę. Zanim trafiłam na odpowiednią firmę, zrobiłam mały rekonesans i kiedy zobaczyłam, że koszt naprawy może sięgać nawet 500zł !!!!!, to nieco słabo mi się zrobiło, bo to przecież średnio opłacalna inwestycja. No chyba, że ktoś posługuje się sprzętem za kilka tysięcy złotych, ale dla tych, którzy jak ja posiadają średnio-półkowy laptop, sensu to po prostu nie ma.  A nawet w tamtym przypadku wcale nie trzeba wydawać tak kosmicznej kwoty. Można samemu, przy odrobinie skupienia, naprawić klawiaturę w minutę i to za śmieszną wręcz kwotę! 

     
 
Wymianie podlega każdy klawisz klawiatury i to niekoniecznie laptopa kupionego w Polsce. Ja taką właśnie sytuację miałam i bałam się, że będą w związku z tym większe kłopoty, ale udało się! Znalazłam firmę klawiszedolaptopa.pl i chociaż nie mieli klawiszy dokładnie z mojego modelu, to dopasowano mi klawisz z innego. Wygląda tak samo, działa bez zarzutu i nikt, kto nie wie, że był kiedykolwiek uszkodzony, nie ma szans się zorientować :) A teraz najlepsze: koszt klawisza z przesyłką, wyniósł mnie całe polskie 15zł :-)))))) Obsługa sklepu jest niezwykle miła, profesjonalna i ogromnie pomocna! W razie obaw samodzielnej wymiany, podeślą mejlowo pomocny filmik i podpowiedzą.

Przed zamówieniem konkretnego klawisza najlepiej zrobić zdjęcie uszkodzonej klawiatury i zaczepów klawisza i wysłać mejlem. Warto się przyłożyć i zrobić dobre zdjęcie, bo dzięki temu obsługa dobierze klawisz (jego mocowanie) i oceni, czy uszkodzenie w ogóle da się naprawić. Ale bez obaw. Chyba tylko klawiatura, która trafi w szpony wilka może się tak uszkodzić, że nic się z nią już nie da zrobić :) Najczęściej uszkodzeniu ulega zaczep klawisza, a nie to mocowanie na klawiaturze. Ja uszkodziłam klawisz zwykłą szmatką, kiedy czyściłam klawiaturę. Jej fragment zaczepił się o klawisz, a ja tego nie zauważyłam. I myślę, że to są najczęściej występujące uszkodzenia. Firmę znajdziecie TUTAJ i na Allegro. Mnie uratowali i pewnie Was też uratują :)





wtorek, 11 czerwca 2013

Czarna seria Lidla?

Oj nie mam ostatnio szczęścia do produktów z Lidla. Dopiero ponarzekałam na nowy balsam KLIK, a już o palmę pierwszeństwa dobija się kolejny produkt







Mowa tu o mydle w płynie "Cream soap", który z cream ma tyle wspólnego, co olej rzepakowy. Mydło ma postać raczej zwykłego, dosyć rzadkiego żelu i obok mydeł o kremowej konsystencji nawet nigdy nie stał. No pół biedy, nie jest to dla mnie cecha decydująca o zakupie. Mydło ma myć i lubię, gdy choć trochę się pieni. To się nie pieni ani trochę, ale myje. Zawsze to jakiś plus. Tyle tylko, że jest bardzo niewydajne, bo do umycia rąk potrzeba kilku pompek, a w przypadku większych zabrudzeń dłoni, nawet kilkunastu.Opakowanie ekonomiczne nie jest to na pewno.

No trudno, jakoś to zniosę, fortuny nie kosztuje. Zapachu jednak nie dam rady. Znowu (po wspomnianym balsamie) ma męski i niemiły zapach! Jeżeli nos mnie nie myli, a pamięć nie zawodzi, to chyba męska woda kolońska Brutal tak właśnie pachniała. Czy to aby na pewno Blue Ocean, jak wół z opakowania? No wątpię, chyba, że ja nad jakimś innym ołszyn zazwyczaj bywałam. 

Hmmm... to może chociaż napis z opakowania "pure nature" się jakoś broni? Jakoś tak, bo skład najgorszy nie jest




ale czy to aby na pewno "czysta natura"? To też pewnie sporo zależy od tego, co kto za takową uznaje.

No cóż, ja kupiłam to mydło dwa razy: pierwszy i ostatni. Powinnam bardziej ufać swojej intuicji, bo chodziłam koło niego wiele razy i za każdym razem coś mi kazało zostawić je w spokoju. Dobrze chociaż, że kupiłam tylko jedno opakowanie, bo często lubię mieć zapas. 

Mydło występuje w kilku wariantach zapachowo-kolorystycznych, ale ja już podziękuję temu cream-soap za współpracę i po wykończeniu tego opakowania, co trudne nie będzie, więcej się nie skuszę. 


Cena: około 5 zł
Pojemność: 1 litr
Dostępność: Lidl



piątek, 31 maja 2013

Lepsze wrogiem dobrego?

O balsamie Cien z Lidla pisałam jakiś czas temu TUTAJ bo byłam zadowolona, a dziś zmuszona jestem zrobić to ponownie. Dlaczego zmuszona? Bo chciałabym, żeby kupiło go jak najmniej z Was. To już nie jest ten sam balsam. Postanowiono pomajstrować nad nim i popsuć go bardzo skutecznie, albo po prostu wycofano tamtą wersję i uznano, że ta będzie lepsza. Czyli bezzapachowy (niemal) produkt dla skóry wrażliwej, zastąpiono perfumowanym, dla skóry normalnej. I od jakiegoś czasu wygląda tak:





Nad tym, czy opakowanie zmieniono na plus, czy minus, nie będę się rozwodzić, bo to sprawa indywidualna i w sumie, przy tej różnicy, mało istotna. Gorzej jest z działaniem. Skład obu balsamów różni się nieznacznie, do najlepszych z najlepszych nie należy, ale to, co pogrąża nowy balsam, to zapach.






Umieszczono go w połowie składu i pół biedy, ale jest to tak okropna woń, że już przy pierwszym użyciu nie tylko rozbolała mnie głowa, ale też miałam ochotę ponowie wziąć prysznic, żeby się go natychmiast pozbyć. Balsam pachnie jak najtańsze, bazarowe perfumy, albo męska woda po goleniu z kiosku Ruchu w czasach PRL-u, a zapach jest tak niesamowicie intensywny, że aż trudno w to uwierzyć. Spokojnie można podejrzewać, że w rurach zastąpiono nam wodę perfumami na czas naszej kąpieli. Po porannym prysznicu można zapomnieć o użyciu własnych, ulubionych zapachów, bo ten miks byłby trudny do zniesienia nie tylko dla nas, ale i dla otoczenia w promieniu 3 metrów. Wieczorny prysznic, jeżeli nie spowoduje bólu głowy, jak u mnie, to bankowo przesiąknie nam tym "aromatem" piżama i pościel. W życiu nie miałam kosmetyku o tak intensywnym zapachu i tak brzydkim jednocześnie.

Mimo niewielkich różnic w składach obu produktów, ten działa zdecydowanie gorzej. Nie nawilża tak dobrze i dziwnie się rozprowadza. Nie jest bardziej wodnisty od poprzedniej wersji, ale takie daje wrażenie w trakcie aplikacji. Jakbyśmy wymieszały balsam z wodą w proporcji pół na pół albo nakładały go na mokre ciało. 

Mało jest kosmetyków, które odrzucają mnie wszystkim. Ten balsam zajmuje pierwsze miejsce na podium i to z dyplomem za szczególne (nie)osiągnięcia. Żebym musiała smarować się kostką masła po kąpieli, to tego bubla nie kupię już nigdy więcej i Wam też szczerze odradzam!


poniedziałek, 27 maja 2013

Zalotka w wersji MINI

Skoro jestem dziś w temacie zalotek, to pokażę Wam mój niedawny nabytek:




Tradycyjnie w rozmiarze zalotki znałam od lat, ale takie mini? Nie miałam nawet pojęcia, że coś takiego istnieje :) A owszem i sprawdza się rewelacyjnie! Producentem jest E.L.F. czyli znany  producent kosmetyków.

Jak ona się ma w rozmiarze do tradycyjnej zalotki? A no tak:








Ogromną zaletą tej zalotki jest to, że bardzo szeroko się otwiera, co wpływa znacząco na komfort jej użycia
 



Świetnie sprawdza się szczególnie w kącikach, bo mnie żadna zalotka niestety nie łapie wszystkich włosków. Zawsze kącik podkręcał się słabo albo wcale. Dzięki wersji mini, mogę poprawić tylko fragment rzęs, albo po kawałku podkręcić nią wszystkie. Jak mi akurat wygodnie. Mały rozmiar sprawia też, że dużo łatwiej jest podkręcić rzęsy od samej ich nasady, bo w większym rozmiarze trudno znaleźć taką zalotkę, która jest idealnie dopasowana kształtem do moich rzęs. Dodatkowo, zalotka bardzo dobrze leży w dłoni, bo miniaturyzacji uległa tylko jej główka. Pozostała część jest tej samej wielkości, co jej większe siostry. Nie ma plastikowych uchwytów na palce, ale i wiele dużych zalotek ich nie ma, więc to żadna jej wada. Jedynym minusem może być cena, bo kosztuje 18 - 19zł, w zależności od sklepu, a to właściwie dwukrotnie więcej, niż normalne w rozmiarze zalotki. Warta jest jednak swojej ceny i ja już sobie nie wyobrażam jej nie posiadać, bo naprawdę bardzo ułatwia sprawę :) Posiada dodatkową gumkę, a jej wymiana jest banalnie prosta.


Dostępność: sklepy internetowe i Allegro


Miałyście okazje używać zalotki w wersji mini?




Fakty i mity: zalotka

Powszechny pogląd jest taki, że nie wolno używać zalotki na rzęsach już pomalowanych tuszem. No więc wolno :) Zasada jest jedna: pomalowane rzęsy muszą być już absolutnie suche. W przeciwnym razie, chyba większość z nas wie, co się stanie. W najlepszym przypadku, rzęsy przykleją się do zalotki i skleją je. W najgorszym, zafundujemy sobie niepożądaną depilację. Jeżeli będą już jednak całkowicie suche, możemy bez strachu użyć zalotki. Ja mam rzęsy dosyć długie, ale mało podatne na podkręcanie. I nawet jeśli się podkręcą, to nie tylko nie osiągnę zadowalającego efektu, ale rzęsy wyprostują mi się w klika chwil po nałożeniu tuszu. Jedynym sposobem dla nich jest użycie zalotki po nałożeniu tuszu, a w ciągu dnia ponowne ich podkręcenie. Takie oporne są i nic na to nie poradzę. Stosuję więc tę metodę z powodzeniem od kilku lat i naprawdę nie zaszkodziłam swoim rzęsom.


Stosuje któraś z Was ten sposób?







czwartek, 18 kwietnia 2013

Vichy PURETE THERMALE 3in1 - Płyn micelarny


Ten płyn micelarny kupiłam z czystej ciekawości. Długi czas używałam osławionego Bourjois, więc zapragnęłam małej zmiany.







Opis produktu:

PURETE THERMALE 3in1 
Płyn micelarny do demakijażu oczu i wrażliwej skóry twarzy

Twarz przygotowana do dalszej pielęgnacji bez użycia wody, alkoholu i mydła. Innowacyjna technologia dla skóry wrażliwej: zawarte w preparacie micele, wychwytują zanieczyszczenia zgromadzone na powierzchni skóry, szykując ją do dalszej pielęgnacji. Na skórze tworzy się niewidzialna mikro-siateczka, pozwalająca kremowi przeniknąć do głębiej i lepiej się rozprowadzić, dzięki czemu jego działanie staje się skuteczniejsze, szybsze, kremu wystarcza na dłużej. Skuteczność potwierdzona i zmierzona pod kontrolą dermatologów. Bezpieczny dla skóry wrażliwej. Zawiera wodę termalną ze źródła VICHY, która jest niekwestionowanym atutem każdego kosmetyku marki.


Typ skóry:
Opracowany dla osób o oczach wrażliwych i osobach noszących szkła kontaktowe. Testowany pod kontrolą dermatologiczną i okulistyczną.


Działanie:
Zastępuje mleczko do demakijażu. Łagodzi podrażnienia i stany zapalne. Nie wysusza skóry. pH zgodne z pH łez. Koi i usuwa podrażnienia.


Rezultat:
Dokładnie oczyszcza zarazem twarz, oczy i usta.
Długotrwale łagodzi podrażnienia i stany zapalne.

Czy się z tym zgadzam?

Zdecydowanie tak! Ten płyn jest fantastyczny. Doskonale radzi sobie z makijażem, a rano, jeżeli nie chcemy/nie lubimy myć twarzy, świetnie odświeża skórę i przygotowuje pod makijaż. Odkąd go używam, nie potrzebuję już toniku. Co najważniejsze, ani trochę nie podrażnia oczu. Nie szczypie, nie ma łzawienia, ani "mgły na oczach". Nie wysusza cery i do tego praktycznie nie ma zapachu. W składzie produktu jest uwzgldniony, ale jest tak subtelny i mało wyczuwalny, jakby go tam wcale nie było. W konsystencji jest taki, jak inne płyny, ale daje zupełnie inne wrażenie podczas użycia. Jakby ta woda była bardziej hmmm...  treściwa? Trudno to opisać, ale takie właśnie było moje pierwsze skojarzenie przy pierwszym użyciu. Twarz jest świeża, miła w dotyku, a zaczerwienienia złagodzone. Co mnie naprawdę zaskoczyło, to faktycznie potrzebuję nakładać po nim nieco mniej kremu. Ważne, aby go aplikować, kiedy jeszcze czujemy płyn na twarzy, nie czekając na jego całkowite wyschnięcie. 

Ja nie widzę wad tego produktu!  Oprócz działania, opakowanie jest estetyczne i poręczne, a zawartość musimy  zużyć w ciągu 6 miesięcy od otwarcia. Bez trudu można sobie z tym poradzić, a krótki termin działa moim zdaniem na jego korzyść i stanowi kolejną zaletę.


Skład:



Cena:
około 30zł

Pojemność:
200ml

Dostępność:
Apteki stacjonarne i internetowe, Allegro